sobota, 10 września 2016

Wesołych Świąt!

Pairing:   różne
Gatunek:   komedia
Liczba słów:   1 014
Ostrzeżenia:   insynuacje xd


One Punch Man
– Sensei, dokąd idziemy?
Saitama obrócił się na jednej nodze i pomachał Genosowi przed nosem czerwoną ulotką. Cyborg złapał ją i przestudiował wzrokiem. „Świąteczna wyprzedaż! Filety z ryb za jedyne 1000 JPY za kilogram.” Że też się tego nie domyślił, przecież ostatnio Saitama nie miał czasu na uzupełnienie swojej lodówki.
– A właśnie, co chcesz na święta? – spytał mężczyzna, poprawiając żółty szalik i wkładając ręce do kurtki. Gruba warstwa śniegu, który padał w nocy, pokrywała całe miasto, więc dwaj bohaterowie zostawiali za sobą głębokie ślady w białym puchu.
Genos przystanął, będąc w lekkim osłupieniu. Przy całym nawale pracy kompletnie zapomniał o nadchodzących świętach. Z drugiej strony ogarnęło go wzruszenie, że nauczyciel chciał mu coś dać z własnej nieprzymuszonej woli.
– Genos? – Saitama odwrócił głowę przez ramię, gdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi. – Coś nie tak?
– Nie potrzebuję niczego – cyborg dogonił Saitamę. – Nie jestem człowiekiem.
– Ach tak – odparł krótko mężczyzna, brnąc dalej w śniegu w stronę pobliskiego marketu.
– Samo przebywanie z nauczycielem mnie uszczęśliwia – dodał Genos, uśmiechając się lekko.
Nie było to kłamstwem, Genos naprawdę czuł się szczęśliwy z Saitamą, który powoli stawał się dla niego najważniejszą osobą na świecie. Cyborg nawet przestał uważać to za dziwne, a jedynie przyjął swoje uczucia ze spokojem i chłodną analizą.
Słysząc to, Saitama ściągnął z szyi swój szalik i zarzucił go na Genosa.
– Więc weź chociaż to.
Genos już miał powiedzieć, jak bardzo jest szczęśliwy, gdy z ziemi przed nimi wyskoczyło dziwaczne monstrum o wyglądzie ryby. Przechodnie od razu wzięli nogi za pas, a Saitama i Genos nie ruszyli się z miejsca, patrząc na dziwne stworzenie.
– Durni ludzie, wymorduję was co do nogi! Płońcie! – i zionął w nich ogniem.
To musiał być naprawdę pechowy dzień, bo Genos nie zdążył zrobić uniku i patrzył zaszokowany, jak żółty szalik staje w płomieniach i powoli zamienia się w garstkę popiołu.
–…Machinegun Blow!!!
– ŁAAA!
Tego dnia na kolację zjedli smażoną rybę.

Bleach
– Oi, Kon! Wracaj tu! Kon!
– Nigdy!
Przedświąteczna atmosfera w domu Kurosakich nie różniła się wcale od dnia powszedniego. Karin pomagała Yuzu przy gotowaniu, ich ojciec wcale nie był przydatny, a Ichigo ścigał Kona.
– Jak cię tylko złapię, ty cholerny pluszaku…!
Kon zrobił unik przed długimi rękoma Ichigo i skoczył przez okno tuż na małą zaspę śnieżną.
– Żegnaj, frajerze – roześmiał się i zaczął uciekać, torując sobie drogę w śniegu. Niestety nie pobiegł zbyt daleko, bo uderzył wprost w czyjeś nogi.
– Rukia! Byakuya! – Ichigo roześmiał się i pomachał ze swojego okna, będąc już jedną nogą na parapecie.
– Nie potrafisz usiedzieć w miejscu, co Ichigo? – odparła Rukia, łapiąc Kona za głowę i odrzucając go w stronę Kurosakiego.
– Też byś się wkurzyła, gdyby zabrał ci wszystkie pieniądze, by zapłacić Uraharze za nową powłokę – Ichigo złapał Kona i zeskoczył na dół.
Było dość zimno, a młody Kurosaki najwyraźniej tego nie odczuwał, mając na sobie cienką bluzę i jeansowe spodnie. Nie spodziewał się tu zobaczyć kapitana 6. Oddziału, ale Rukia z kolei zaskoczeniem wcale nie była, nachodząc Ichigo co jakiś czas.
– Nie chcę żyć do końca swych dni jako maskotka! Puść mnie, durna pało! Zwróć mi wolność! Idiota! Głupek!
– Co tu robicie? – zapytał Ichigo, ignorując wiercącego się Kona.
– Brat i ja mieliśmy sprawę do Urahary – odrzekła Rukia. – I chciałam ci to dać z okazji świąt.
Ichigo złapał w locie wolną ręką małe pudełeczko, którym rzuciła w niego Rukia. Otworzył je, pomagając sobie klatką piersiową, a w środku zobaczył mały pierścionek, który pasowałby jedynie na jego najmniejszy palec.
– Ciągle nie jesteś zbyt dobry w ukrywaniu swojej duchowej energii, gdy trzeba, więc kupiłam ci ten maskujący pierścień – wyjaśniła Rukia i skierowała wskazujący palec na Ichigo, wyciągając przed siebie rękę – a spróbuj go zgubić!
Kon przestał się wiercić, wyglądając na zazdrosnego. Ichigo zerknął na srebrny pierścień i uśmiechnął się szeroko, rozluźniając uścisk dłoni, z czego Kon chętnie skorzystał, wyrywając się i próbując biec w stronę ulicy, lecz Kurosaki zdążył go nadepnąć.
– Jesteś okrutny – zapłakał pluszak.
– Dziękuję, Rukia – Ichigo zamknął pudełko i schował do kieszeni spodni.
Ta tylko machnęła ręką i się odwróciła, odchodząc powoli i zostawiając brata za sobą. Ichigo zdziwił się trochę, bowiem wyglądało na to, że Byakuya ma do niego jakąś sprawę, co nie zdarzało się prawie nigdy.
– Kurosaki.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Ichigo czekał na dalsze słowa mężczyzny, który mimo swego chłodu, był jednak bardzo piękny.
Byakuya podszedł do dwudziestolatka, który podniósł pytająco brew, i złapał go w pasie, składając na jego ustach długi pocałunek.
– Wesołych świąt.
Ichigo poczuł, że nogi uginają się pod nim, co Kon skwitował głośnym lamentem, ale złapał mężczyznę za rękaw kurtki, gdy ten chciał odejść.
- Spędź ze mną noc – zaśmiał się Kurosaki.
Wtedy Byakuya zaczął uciekać.

Gintama
Gintoki siedział przy barze i pił kolejny kieliszek sake z rzędu. Była Wigilia, a on ją spędzał na piciu alkoholu z Katsurą.
– Nie powinieneś się ukrywać? Niedaleko jest patrol Shinsengumi.
– Nikt mnie nie rozpozna w tym przebraniu.
Słysząc to, Sakata Gintoki spojrzał krzywym okiem na okulary ze sztucznym nosem na twarzy Katsury, ale nic nie powiedział, sącząc dalej swój alkohol. Jego przyjaciel najwyraźniej nie wytrzymał tempa, bowiem po trzech kolejnych kolejkach padł twarzą na blat.
– Jak chcesz mieć kompana do picia, to odstaw tego rebelianta na bok.
Sakata spojrzał od niechcenia w swoją lewą stronę i zobaczył Hijikatę, który palił papierosa, oparty na jedym łokciu o blat.
– Tylko Zura miał dzisiaj czas – Gintoki wzruszył ramionami, wracając do poprzedniej czynności.
– Nie Zura…Katsura! – wymruczał w drewno Katsura w pijackim amoku.
Śmiejąc się cicho, Gintoki obrócił się na krześle w stronę Hijikaty i oparł głowę na dłoni, drugą kładąc na talii.
– Co Shinsengumi robi tutaj w Wigilię? – zapytał niby od niechcenia.
– Czemu mam ci cokolwiek mówić, ha? – warknął Toshiro, wyciągając broń z pochwy i przykładając koniec do szyi Sakaty.
– Oi, oi, mali chłopcy nie powinni się bawić dużymi zabawkami – Gintoki uśmiechnął się ironicznie, wcale nie bojąc się gróźb drugiego mężczyzny.
– Moje zabawki i tak są większe niż twoje – Hijikata schował miecz i również obrócił się na krześle, by być naprzeciwko Gintokiego.
– A chcesz to porównać? – uśmiech na twarzy Sakaty poszerzył się jeszcze bardziej.
Toshiro pochylił się nad uchem mężczyzny i szepnął:
– Wybierz miejsce.
I Gintoki już wiedział, że to będą jego najlepsze święta w życiu.
I były.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz