Pairing: różne
Gatunek: komedia
Liczba słów: 1 014
Ostrzeżenia: insynuacje xd
One Punch Man
– Sensei, dokąd idziemy?
Saitama obrócił się na jednej
nodze i pomachał Genosowi przed nosem czerwoną ulotką. Cyborg złapał ją i
przestudiował wzrokiem. „Świąteczna wyprzedaż! Filety z ryb za jedyne 1000 JPY
za kilogram.” Że też się tego nie domyślił, przecież ostatnio Saitama nie miał
czasu na uzupełnienie swojej lodówki.
– A właśnie, co chcesz na święta?
– spytał mężczyzna, poprawiając żółty szalik i wkładając ręce do kurtki. Gruba
warstwa śniegu, który padał w nocy, pokrywała całe miasto, więc dwaj
bohaterowie zostawiali za sobą głębokie ślady w białym puchu.
Genos przystanął, będąc w lekkim
osłupieniu. Przy całym nawale pracy kompletnie zapomniał o nadchodzących
świętach. Z drugiej strony ogarnęło go wzruszenie, że nauczyciel chciał mu coś
dać z własnej nieprzymuszonej woli.
– Genos? – Saitama odwrócił głowę
przez ramię, gdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi. – Coś nie tak?
– Nie potrzebuję niczego – cyborg
dogonił Saitamę. – Nie jestem człowiekiem.
– Ach tak – odparł krótko
mężczyzna, brnąc dalej w śniegu w stronę pobliskiego marketu.
– Samo przebywanie z nauczycielem
mnie uszczęśliwia – dodał Genos, uśmiechając się lekko.
Nie było to kłamstwem, Genos
naprawdę czuł się szczęśliwy z Saitamą, który powoli stawał się dla niego najważniejszą
osobą na świecie. Cyborg nawet przestał uważać to za dziwne, a jedynie przyjął
swoje uczucia ze spokojem i chłodną analizą.
Słysząc to, Saitama ściągnął z
szyi swój szalik i zarzucił go na Genosa.
– Więc weź chociaż to.
Genos już miał powiedzieć, jak
bardzo jest szczęśliwy, gdy z ziemi przed nimi wyskoczyło dziwaczne monstrum o
wyglądzie ryby. Przechodnie od razu wzięli nogi za pas, a Saitama i Genos nie
ruszyli się z miejsca, patrząc na dziwne stworzenie.
– Durni ludzie, wymorduję was co
do nogi! Płońcie! – i zionął w nich ogniem.
To musiał być naprawdę pechowy
dzień, bo Genos nie zdążył zrobić uniku i patrzył zaszokowany, jak żółty szalik
staje w płomieniach i powoli zamienia się w garstkę popiołu.
–…Machinegun Blow!!!
– ŁAAA!
Tego dnia na kolację zjedli
smażoną rybę.
Bleach
– Oi, Kon! Wracaj tu! Kon!
– Nigdy!
Przedświąteczna atmosfera w domu
Kurosakich nie różniła się wcale od dnia powszedniego. Karin pomagała Yuzu przy
gotowaniu, ich ojciec wcale nie był przydatny, a Ichigo ścigał Kona.
– Jak cię tylko złapię, ty
cholerny pluszaku…!
Kon zrobił unik przed długimi
rękoma Ichigo i skoczył przez okno tuż na małą zaspę śnieżną.
– Żegnaj, frajerze – roześmiał
się i zaczął uciekać, torując sobie drogę w śniegu. Niestety nie pobiegł zbyt
daleko, bo uderzył wprost w czyjeś nogi.
– Rukia! Byakuya! – Ichigo
roześmiał się i pomachał ze swojego okna, będąc już jedną nogą na parapecie.
– Nie potrafisz usiedzieć w
miejscu, co Ichigo? – odparła Rukia, łapiąc Kona za głowę i odrzucając go w
stronę Kurosakiego.
– Też byś się wkurzyła, gdyby
zabrał ci wszystkie pieniądze, by zapłacić Uraharze za nową powłokę – Ichigo
złapał Kona i zeskoczył na dół.
Było dość zimno, a młody Kurosaki
najwyraźniej tego nie odczuwał, mając na sobie cienką bluzę i jeansowe spodnie.
Nie spodziewał się tu zobaczyć kapitana 6. Oddziału, ale Rukia z kolei
zaskoczeniem wcale nie była, nachodząc Ichigo co jakiś czas.
– Nie chcę żyć do końca swych dni
jako maskotka! Puść mnie, durna pało! Zwróć mi wolność! Idiota! Głupek!
– Co tu robicie? – zapytał Ichigo,
ignorując wiercącego się Kona.
– Brat i ja mieliśmy sprawę do
Urahary – odrzekła Rukia. – I chciałam ci to dać z okazji świąt.
Ichigo złapał w locie wolną ręką
małe pudełeczko, którym rzuciła w niego Rukia. Otworzył je, pomagając sobie
klatką piersiową, a w środku zobaczył mały pierścionek, który pasowałby jedynie
na jego najmniejszy palec.
– Ciągle nie jesteś zbyt dobry w
ukrywaniu swojej duchowej energii, gdy trzeba, więc kupiłam ci ten maskujący
pierścień – wyjaśniła Rukia i skierowała wskazujący palec na Ichigo, wyciągając
przed siebie rękę – a spróbuj go zgubić!
Kon przestał się wiercić,
wyglądając na zazdrosnego. Ichigo zerknął na srebrny pierścień i uśmiechnął się
szeroko, rozluźniając uścisk dłoni, z czego Kon chętnie skorzystał, wyrywając
się i próbując biec w stronę ulicy, lecz Kurosaki zdążył go nadepnąć.
– Jesteś okrutny – zapłakał
pluszak.
– Dziękuję, Rukia – Ichigo
zamknął pudełko i schował do kieszeni spodni.
Ta tylko machnęła ręką i się odwróciła,
odchodząc powoli i zostawiając brata za sobą. Ichigo zdziwił się trochę, bowiem
wyglądało na to, że Byakuya ma do niego jakąś sprawę, co nie zdarzało się
prawie nigdy.
– Kurosaki.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć,
Ichigo czekał na dalsze słowa mężczyzny, który mimo swego chłodu, był jednak
bardzo piękny.
Byakuya podszedł do
dwudziestolatka, który podniósł pytająco brew, i złapał go w pasie, składając
na jego ustach długi pocałunek.
– Wesołych świąt.
Ichigo poczuł, że nogi uginają
się pod nim, co Kon skwitował głośnym lamentem, ale złapał mężczyznę za rękaw
kurtki, gdy ten chciał odejść.
- Spędź ze mną noc – zaśmiał się
Kurosaki.
Wtedy Byakuya zaczął uciekać.
Gintama
Gintoki siedział przy barze i pił
kolejny kieliszek sake z rzędu. Była Wigilia, a on ją spędzał na piciu alkoholu
z Katsurą.
– Nie powinieneś się ukrywać?
Niedaleko jest patrol Shinsengumi.
– Nikt mnie nie rozpozna w tym
przebraniu.
Słysząc to, Sakata Gintoki
spojrzał krzywym okiem na okulary ze sztucznym nosem na twarzy Katsury, ale nic
nie powiedział, sącząc dalej swój alkohol. Jego przyjaciel najwyraźniej nie
wytrzymał tempa, bowiem po trzech kolejnych kolejkach padł twarzą na blat.
– Jak chcesz mieć kompana do
picia, to odstaw tego rebelianta na bok.
Sakata spojrzał od niechcenia w
swoją lewą stronę i zobaczył Hijikatę, który palił papierosa, oparty na jedym
łokciu o blat.
– Tylko Zura miał dzisiaj czas –
Gintoki wzruszył ramionami, wracając do poprzedniej czynności.
– Nie Zura…Katsura! – wymruczał w
drewno Katsura w pijackim amoku.
Śmiejąc się cicho, Gintoki
obrócił się na krześle w stronę Hijikaty i oparł głowę na dłoni, drugą kładąc
na talii.
– Co Shinsengumi robi tutaj w
Wigilię? – zapytał niby od niechcenia.
– Czemu mam ci cokolwiek mówić,
ha? – warknął Toshiro, wyciągając broń z pochwy i przykładając koniec do szyi
Sakaty.
– Oi, oi, mali chłopcy nie
powinni się bawić dużymi zabawkami – Gintoki uśmiechnął się ironicznie, wcale
nie bojąc się gróźb drugiego mężczyzny.
– Moje zabawki i tak są większe
niż twoje – Hijikata schował miecz i również obrócił się na krześle, by być
naprzeciwko Gintokiego.
– A chcesz to porównać? – uśmiech
na twarzy Sakaty poszerzył się jeszcze bardziej.
Toshiro pochylił się nad uchem
mężczyzny i szepnął:
– Wybierz miejsce.
I Gintoki już wiedział, że to
będą jego najlepsze święta w życiu.
I były.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz